Tomasz Mlącki: Cięcia, czyli kto Muskiem wojuje, od Muska ginie

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Ledwo co powstałe z kolan, stające się na powrót wielkimi Stany Zjednoczone z impetem wkroczyły w sferę turystyki. Wielkość w zamyśle waszyngtońskiej administracji mają zapewnić cięcia. To nader ciekawy, logicznie i fizycznie, koncept – kurczę się, by wzrosnąć. Chyba, że parafrazujemy myśl Lenina o cofnięciu się o krok, aby wykonać ich kilka naprzód w przyszłości. Idea taka nosi nazwę mądrości etapu, choć akurat w tym przypadku o etat, a raczej etaty chodzi. Jak donosi „USA Today”, prezydent Trump chce zamknąć centra obsługi turystów we wszystkich parkach narodowych w USA. Dziennik podkreśla, że konsekwencje zmian mogą być nieodwracalne, jako że kadrowa gilotyna pracuje już pełną parą, gdyż ponad tysiąc pracowników National Park Service wylądowało na bruku, a raczej, biorąc pod uwagę specyfikę miejsca pracy, na trawie. To lekkomyślne i krótkowzroczne, prowadzone bez dokładnej analizy, pod paradygmatem wycinki kosztów do kości działanie spowoduje, że turyści pragnący odwiedzić wyjątkowe w skali globu miejsca będą zdani tylko na siebie, podobnie zresztą jak cuda natury, coraz gorzej dozorowane.
 
Każdy, kto miał okazję wjechać do Parku Narodowego Yellowstone, Wielkiego Kanionu, Yosemite czy tych mniejszych, jak choćby Arches National Park wie, jak potrzebne są wspomniane centra. Ulokowane przy granicy obszarów chronionych, zapewniały znakomitą informację, bezpłatne broszury połączone z mapami, przestrzeń do wypoczynku, czyste toalety oraz,
last, but not least
, życzliwy uśmiech strażniczki lub strażnika, pytanych o kwestie, których nie sposób znaleźć w oficjalnych przewodnikach. Miłośnicy dobrej fotografii mogli zawsze liczyć na wskazówki, skąd najlepiej na dzikim niegdyś zachodzie zdjąć zachód słońca, gdzie i kiedy się pojawić, aby ekspozycja fotografowanego obiektu była najlepsza, żeby wspomnieć tylko najistotniejsze porady. Od teraz podróżni w opustoszałych punktach informacyjnych będą skazani na lakoniczne komunikaty na tablicach, skanowanie kodów QR, ewentualnie na kontakt telefoniczny z jakże lokalnym pracownikiem call center z, na przykład, Mumbaju. Jeśli o interakcje z żywą istotą idzie, pozostaną bliskie spotkania z niedźwiedziami (baribalami lub grizzly, pierwsza opcja jest nieco bezpieczniejsza, od drugiej trzeba wiać, gdzie sekwoje nie rosną), rendez - vous z pumą, lub taniec z wilkami w szybkim odwrocie do samochodu.
 
Wspomniane redukcje stanowią jednak nader symptomatyczny, choć niewielki, proporcjonalny zresztą do znaczenia turystyki w makroekonomii, fragment większego obrazu, czyli – jak to się nad Potomakiem określa – weryfikacji działalności instytucji rządowych, w ramach zyskującego w ekspresowym tempie niesławę DOGE, czyli Departamentu Efektywności, udzielnego księstwa Elona Muska. Szef tej nadzwyczajnej pod wieloma względami instytucji jest niestrudzony w misji cięć wszelakich, radośnie paradując z piłą łańcuchową, prezentem od trumpoidalnego prezydenta Argentyny Javiera Milei, wywrzaskując przy tym, że z jej pomocą rozprawi się z biurokracją, głębokim państwem i podobnymi patologiami. Show to jedno, ale nie na nim się kończy. Rzeczywistość setek tysięcy pracowników instytucji federalnych to ciągłe drżenie o posadę, podsycane mailami z poleceniem przesłania pięciopunktowej konkluzji wykonywanej w tygodniu pracy, pod bezprawną groźbą natychmiastowego zwolnienia w przypadku braku odpowiedzi. Nie pytaj, co pracodawca może zrobić dla Ciebie, pomyśl co Ty możesz zrobić dla pracodawcy.
 
Realia hiper korporacyjnego biznesu z subtelnością kopa w drzwi zawitały zatem do instytucji państwowych. W ministerstwie Muska nad listami zwolnień i zamknięć pracują ludzie w wieku 19-26. lat, bezkompromisowi, nieznający życia, wyzuci z empatii i skrupułów, gotowi na największy, najbrutalniejszy wyścig szczurów w historii. Owe kohorty korporacyjnych hunwejbinów, starannie wyselekcjonowanych, niewolniczo wpatrzonych w szefa, mającego tam status wizjonera przez wielkie W, choć słuszniej byłoby rzecz – boga, gwarantują, że noże, nożyce i piły będą pracować bez ustanku, niczym jakobińskie gilotyny, aby wykonać plan redukcji wydatków budżetu państwa o, bagatela, dwa biliony dolarów, obiecanych w kampanii wyborczej. Do tej pory mieliśmy za złe politykom, że nie chcą realizować programów wyborczych do ostatniego punktu, ale patrząc na to co się dzieje za oceanem, trudno mieć już w tej sprawie tak jednoznaczny pogląd…
 
Tnie się więc na potęgę, bez ładu i składu, w religijnym wręcz uwielbieniu dla chaosu, w nieunikniony sposób generowanego przez owe działania, chaosu, którego końca nie widać. Najbardziej drastycznym przykładem decyzyjnej bezmyślności jest historia USAID, agencji dystrybuującej od dziesięcioleci amerykańską pomoc rozwojową, humanitarną i medyczną na świecie. Wszystkich, literalnie wszystkich jej pracowników, zwolniono lub wysłano na przymusowy urlop, dając im 15 minut na spakowanie rzeczy.  Odcięcie najuboższych regionów globu od jedynej nierzadko pomocy, to prosta recepta na wszechogarniającą entropię, przede wszystkim głód i choroby, a w niedalekiej perspektywie kolejną pandemię, czego nie chcą dostrzec klakierzy tych zmian, uradowani faktem, że amerykańskie pieniądze nie będą już marnowane dla nie-Amerykanów, niepotrafiący zrozumieć, iż w zglobalizowanym świecie nie sposób się odciąć, czy odgrodzić od jakichkolwiek jego problemów, żyjąc w chacie z kraja, choćby wielkiej ponownie.
 
Na naszych oczach realizuje się więc agresywny scenariusz partnerstwa prywatno-państwowego, gdzie to ostatnie ma mieć charakter całkowicie służebny wobec pierwszego, przejmując jego filozofię i pragmatykę. Pionierami tego paradygmatu są bez wątpienia Trump i Musk, nieprzejmujący się zarzutami o konflikt interesów, oszczędnie gospodarujący faktami i prawdą, perfekcyjnie nimi manipulujący, bez najmniejszych zahamowań dążący do celu. Ten pierwszy, coraz bardziej zgryźliwy tetryk o morale patodewelopera, połączonej z mentalnością komiwojażera oferującego placebo w opakowaniu cudownego leku na wszelkie zło, jest w zdecydowanie wygodniejszej pozycji. Zleca i recenzuje. Gorzej z właścicielem Tesli, czyli wykonawcą. Akcje tej firmy lecą na łeb, na szyję, sprzedaż ikonicznego niegdyś dla ekoliberalnego elektoratu samochodu spada w zastraszającym tempie, niewiele kto decyduje się na zakup, a ci, którzy nabyli pojazdy wcześniej, opatrują je znaczącą etykietą „Kupiłem przedtem, zanim Elon zwariował”. Poparcie prezydenta, który zdecydował się na jednodniową zamianę Białego Domu w salon samochodowy, nie pomogło, za to rozpaliło media społecznościowe do białości. Cytowano z lubością tureckie ponoć przysłowie: „Kiedy klaun wprowadza się do pałacu, nie staje się królem, to pałac staje się cyrkiem”, podbijając hasło „White Circus”.  Miliarder płaci zatem słoną cenę za polityczne zaangażowanie, za gorszące przyzwoitego człowieka wpisy na Portalu Krzyżowca (dawniej Twitter), za szalone, pogardliwe, nierzadko chamskie szarże na myślących inaczej. Przy okazji, niedoszły kolonizator Marsa ciągle mówi o konserwatywnej rewolucji i wolności, więc może warto mu polecić myśl Róży Luksemburg: „Wolność jest zawsze wolnością dla myślących inaczej”. Inaczej niż my, lepiej w tym przypadku rzecz doprecyzować. Rewolucjonistka w końcu, do tego wybitna…                 
 
Do stycznia 2025 roku bezpośrednie zaangażowanie wielkiego biznesu w politykę, w sensie sprawowania władzy wykonawczej przez przedsiębiorców było rzadkie, a jeśli doń dochodziło, bywało dość pocieszne, żeby wspomnieć przypadek SBBB, czyli Silvia „Bunga-Bunga” Berlusconiego. Medialny magnat chciał się po prostu ogrzać w blasku politycznych reflektorów i prawno-karnego immunitetu. Szkód wielkich nie narobił, rozrywki rozlicznej dostarczył, zaistniał nawet w kręgu kultury wysokiej, bo sam Paolo Sorrentino nakręcił wybitny, wnikliwy film „Oni”, będący bardziej bezlitosną wiwisekcją kondycji społeczeństwa wybierającego takiego polityka niż wybranego właśnie. Teraz jednakże trudno o uśmiech, bo wspomniany duet nie ma za centa poczucia humoru, ma za to przeświadczenie dziejowej misji, połączone z dogmatyczną determinacją, będącą klasycznym przykładem pułapki utopionych kosztów. To znane z psychologii i ekonomii stwierdzenie ilustruje sytuację, w której jednostka nie potrafi się wycofać z błędnych decyzji, nie chcąc tym samym przyznać się, przed otoczeniem, ale przede wszystkim sobą, do pomyłki, co jest zresztą cechą umysłów narcystycznych, osobowości nieznoszących sprzeciwu, inaczej mówiąc geniuszy mniemanych.  
 
Szef DOGE mocno już tkwi w tej spirali. Jeśli występuje publicznie jest albo nienaturalnie rozwibrowany, kipiący od emocji, albo zastygły w atrofii, pogrążony we własnej bańce, choćby wtedy, gdy na oficjalnym przyjęciu, nie reagując na pytania, łączył widelce w wymyślną konstrukcję. Życzliwi, a może złośliwi twierdzili, że wizjoner materializuje kształt nowej międzynarodowej stacji kosmicznej, którą jego firma ma niezadługo zbudować, ale wyglądało na to, że po raz pierwszy w życiu coś go naprawdę przerosło, że jak to się dziś uroczo kolokwializuje, nie ogarnia już całości, szczególnie jeśli przypomnimy sobie słowa jego biografa Waltera Isaacsona o będącym udziałem jeszcze najbogatszego człowieka świata, permanentnym, gigantycznym stresie, zaleczanym rozliczną chemią. Jak widać proste przeniesienie metod z zamordystycznej korporacji na byt znacznie większy i złożony nie działa, a wiara, iż wystarczy wydać rozkaz, a wszystko zrobi się samo, jest zabójczą mentalnie syntezą paralogizmu i sofizmatu. A może po prostu jest tak, iż kto Muskiem wojuje, od Muska ginie?     

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca
 

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour©
MP MICE & More©
MP Impact©
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl